Będzie o Polańskim

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Ktoś tu zdrowo upadł na łeb. Ledwo dowiedzieliśmy się o przymusowym kastrowaniu chemicznym pedofilów, a już dzisiaj ze świata „kultury, sztuki i polityki” dobiegają zupełnie sprzeczne doniesienia. Otóż schwytano Polańskiego, „artystę”, który w wieku lat 43 wydupczył 13-latkę. Po ugodzie zawartej z sądem, zbiegł, i od 1977 unika terytorium Stanów Zjednoczonych. Cóż, każdy praworządny człowiek powinien się cieszyć z faktu, iż nareszcie przyszedł czas na tego starego cwaniaka i pedofila. W takiej chwili powraca człowiekowi wiara w to, że gdzieś tam w świecie może być jeszcze normalnie, i gdzie przynależność do jakiejś elitki nie zwalniają od kary, a i ponad 30 lat od popełnienia czynu karalnego, sprawa się nie przedawnia. Jednak słuchając dzisiejszych doniesień, miałem wrażenie, że muszę być widocznie idiotą, bo w radiowym serwisie informacyjnym nie było mowy o choćby jednym zdaniu, które nastrajałoby pozytywnie. Wręcz przeciwnie – news miał charakter skandalu. No bo jak można tak brutalnie potraktować tak wielkiego ARTYSTĘ?

Jednak z każdą godziną jest coraz gorzej. A to dowiaduję się, że aktorzyny bronią Polańskiego, potem, że prezydent zastanawia się nad interwencją w jego sprawie, a niedawno, że polski minister spraw zagranicznych – Radosław Sikorski – będzie negocjował z Amerykanami.

Paranoja. I hipokryzja. Bo naprawdę nie wiedziałem, że polscy politycy wykażą się aż taką „odwagą” w czasach, w których największym wrogiem publicznym są właśnie pedofile (i pijani kierowcy, ale to swoją drogą).

Cóż, liczę tylko, że Polańskiego przejmie polskie sądownictwo, i zostanie on pierwszą osobą, na której wykonano chemiczną kastrację. I to najlepiej przy kamerach. W końcu jak zbijać kapitał polityczny, to zbijać, nieprawdaż?

Zawiodłem się na home.pl

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Niby tytuł wpisu mówi wszystko, ale po kolei. Byłem klientem home.pl od 3 lat, i – niestety – przez swoje lenistwo będę nim przez rok czwarty.

A chodzi dokładniej o domenę .pl. Gdy ją rejestrowałem, zapłaciłem w promocji 20 zł, przez co nie mogłem uzyskać kodu AUTHINFO, by móc ją przenieść do innego operatora. Nie bolało mnie to specjalnie, bo bardzo sobie ceniłem wygodny panel obsługi domeny i ichniejszego DNS-u. Po roku postanowiłem przedłużyć domenę. Cena była trochę wysoka – 120 zł brutto, ale do przeżycia. Dostałem najpierw przypomnienie na mail o końcu okresu abonamentu, równolegle fakturę proforma pocztą. Po opłaceniu, dostałem już normalną fakturę, oraz – co mnie mile zaskoczyło – dwa kupony rabatowe: na którąś z usług Google oraz na serwery home.pl. Jako, że ani jednego, ani drugiego nie potrzebowałem, sprzedałem je z powodzeniem na Allegro. Ze sprzedaży uzyskałem 40 zł, więc cena domeny w zasadzie spadła dla mnie do 80 zł. I byłem bardzo zadowolony. Gdy podpinałem domenę pod Google Apps, bloga, itp., wystarczyło dosłownie wyklikać i powklejać odpowiednie wpisy w panelu home.pl. Gdy czegoś brakowało, pisałem o dowolnej porze na czat z operatorem i otrzymywałem po kilku minutach rozwiązanie problemu lub informację od konsultantki, że właśnie zrobili to ich technicy. Nic dziwnego więc, że za rok chętnie przedłużyłem domenę w home.pl. Oprócz kolejnych kuponów, otrzymywałem też tzw. Netpunkty – drobna sprawa, ale miło co jakiś czas dostać kubek albo koszulkę za darmo.

Cieszyłem się aż do tego roku. Zaczęło się od zapytania, czy w związku z tym, iż jestem stałym klientem, otrzymam rabat na kolejny rok. Nie otrzymałem, lecz zbytnio się tym nie przejąłem, zrobiłem to raczej z ciekawości. W sieci szumiało o tym, że NASK obniża cenę przedłużenia domen. Czekałem więc na ruch home.pl, tym bardziej, że na Joggerze widziałem kilka wpisów, których autorzy chwalili się szokująco niskimi cenami u swoich operatorów. Postanowiłem więc wystąpić do home.pl o kod AUTHINFO, na wypadek, gdyby mi coś zaskoczyło i chciałbym się przenieść do innego operatora. Kod dostałem (swoją drogą, musiałem przefaksować lub wysłać tradycyjną pocztą specjalny druk), jednak nie znalazłem czasu ani ochoty na przeniesienie się gdzie indziej. Niestety.

Siłą rzeczy, po otrzymaniu przypomnienia o końcu okresu abonamentowego na moją domenę, opłaciłem ją na kolejny rok. Cena nadal nie spadła – zapłaciłem tyle, ile płaciłem wcześniej – 120 zł brutto, mimo obniżek u prawie wszystkich operatorów. Przypomnienie dostałem też tylko mailem, nie otrzymałem już faktury proforma. Ale nic to – myślałem. Sprzedam sobie przecież kupony i nie będzie źle.

Dzisiaj otrzymałem list z home.pl. Fakturę, i tylko ją. Dodatkowo na papierze przypominającym w dotyku ten z Tesco za 9 zł/ryza. Na fakturze parę okienek, kwota zapłacona, itp. Na drugiej stronie FAKTURY – reklama. Żadnych kuponów nie było, domena kosztowała mnie pełne 120 zł, czyli cena jak zawsze. Tyle, że kiedyś nie było takiego dziadostwa, jak teraz. Samym faktem reklamy na odwrocie faktury, brakiem kuponów i tym żałosnym papierem czuję się obrzygany – jako 4 letni klient.

Napisałem kontrolnie do obsługi technicznej. Okazuje się, że kupony są rozdawane losowo (jakież to trzeba mieć szczęście, żeby dostawać rok w rok kupony, i parę miesięcy po otrzymaniu AUTHINFO już ich nie dostać). Dodatkowo okazało się, że od końca 2008 za przedłużenie domeny nie są przydzielane Netpunkty. Bardzo miło.

I to by było chyba tyle wylewania żalów. Domenę na przyszły rok opłaciłem, więc już „po ptokach”. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że home.pl z jego profesjonalną obsługą klienta, zaczyna się zmieniać w dziada, drukującego mi na odwrocie faktury reklamy i inne rzeczy wymienione w tym wpisie. Jako, iż kod AUTHINFO mam, w przyszłym roku nie będę już taki głupi i leniwy – zmienię operatora.

Żałość narodowa

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

I po żałobie narodowej. Osobiście dotyczyła mnie tylko w tym stopniu, że o niej usłyszałem – i w zasadzie nic więcej. Ale do rzeczy.

Jak widać, niektórych tak mocno ta żałoba dotyczyła, że postanowili się podzielić tym ze światem. A podobno naszej braci Joggerowej takie sprawy nie interesują, bo nie oglądają telewizji, mają swoje sprawy, itp.

Zastanówcie się – co bardziej irytuje przeciętnego Joggerowicza – informacja o wprowadzeniu żałoby narodowej i ewentualne zmiany layoutów na parę dni, czy może wpisy pełne wynurzeń uciśnionych żałobą, pojawiające się co parę godzin od ogłoszenia tejże żałoby?

„Fenomen” kart płatniczych

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Zacząłem się ostatnio zastanawiać nad fenomenem wszelkich kart płatniczych. I nie jest to fenomen zasłyszany z mediów, bo bardzo wielu moich znajomych lub ludzi, których spotykam, płaci właśnie „kartą”. Tyle, że ja to niezbyt rozumiem, a raczej – nie widzę powodów, dlaczego ludzie świadomie wybierają płatność kartą zamiast gotówki.

Dlaczego? No właśnie – co w tym wygodnego? To, że nosimy plastik zamiast pliku banknotów + stosu monet? Bzdura. Gdy zdarzy nam się zgubić jakąś niedużą sumę, to po prostu – „mówi się trudno”. Co z kartą? Zaczyna się panika związana z blokowaniem karty i sprawdzaniem, czy czasem nie zbiednieliśmy przez ten czas. A jeśli odpowiedź na ostatnie pytanie brzmi „tak”, to uruchamiamy procedurę związaną z jej ubezpieczeniem.

Kolejna sprawa – opłata za kartę. Większość banków życzy sobie płacenia kilku złotych za samo posiadanie ważnej karty (czy to debetowej, czy kredytowej). Nie są to duże pieniądze, ale wydane na poczet pseudowygody.

Czas płatności – to denerwuje chyba nie tylko mnie. Kasa w markecie, 6-7 osób z niedużymi zakupami. Cztery z nich płacą kartą. I zaczyna się procedura praktycznie podwajająca czas stania przy kasie. Karta ląduje w terminalu, wpisywany jest kod lub składany podpis. Następuje oczekiwanie, kilkunastosekundowe. A czasem okazuje się też, że operacja się nie powiodła, i trzeba wykonać ją ponownie. Nie wspominam o skrajnych przypadkach, gdy terminal po prostu przestał działać i trzeba się nagle przenieść na sąsiednią kasę, itp. To jest ta wygoda? Gdy robię zakupy, mam w kieszeni jeden-dwa banknoty, po sczytaniu produktów po prostu płacę, biorę resztę i paragon, i uciekam. Płatność zajmuje dosłownie kilka sekund.

Co z dostępnością terminali? Wydaje mi się, że jest całkiem dobrze, jednak nadal jest wiele miejsc, w których płatność kartą jest po prostu śmiesznie rozwiązana lub jej tam nie uświadczymy. Mowa na przykład o Poczcie Polskiej albo kasach PKP. Śmieszą mnie sytuacje, w których człowiek pozbawiony gotówki próbuje gdzieś zapłacić kartą, a nie ma takiej możliwości, przez co zaczyna się szukanie bankomatu w okolicy (jak niedawno ktoś z Joggerowców podczas wypadu nad morze).

Poza tym są miejsca, w których za nic w świece kartą nie zapłacimy, przez co wypadałoby nosić przy sobie równolegle gotówkę. Tylko, czy to ma wtedy sens? Bynajmniej nie.

Czarę goryczy przelewają jeszcze prowizje za… płatności kartą. Tak, brzmi to dokładnie tak idiotycznie, jak w rzeczywistości jest: opłata za płacenie. Z tego, co wiem, banki nie pobierają prowizji za płatności spłacone w czasie kilkunastu dni, co nie zmienia faktu, że roczne korzystanie z karty nadal kosztuje kilkadziesiąt złotych.

Całą tą modę na karty tłumaczę sobie jednym – genialną propagandą banków. Naprawdę trzeba bić pokłony przed ludźmi, dla których wygodniej i taniej jest dokonywać płatności bezgotówkowych (chodzi o te dokonywane między instytucjami bankowymi), a którzy dodatkowo potrafili wpoić ludowi, że karta jest lepsza od gotówki, i to jednoznacznie, w każdym wypadku.

Dlatego ja nadal będę korzystał z mojej debetówki do wybierania gotówki z bankomatów, oraz unikał kredytówek jak ognia.