Sondaże kłamią, wiesz?

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Pierwsza tura zakończona, druga bodajże 4 lipca. A ja dalej będę roztrząsał sprawę sondaży.

Nie będę poważnie traktował osób, które po wczorajszym dniu nadal wierzą w jakiekolwiek sondaże. Nie to, żebym jakoś szczególnie poważał je wcześniej, jednak wczoraj chyba miarka się przebrała.

Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – sondaże w tej kampanii nie mówiły dokładnie nic. Nie wiem, o co chodzi – za krótka kampania? Za mało czasu na „przygotowanie się” sondażowni? Brak pojęcia o tym, za co im płacą? W każdym razie – po dość dokładnych wynikach w sondażach z lat 90-tych, mieliśmy pasmo porażek ośrodków je wykonujących. Można było się jeszcze upierać, że po wyborach w roku 2005 można było zauważyć w nich jeszcze jako takie tendencje. A teraz? Parodia.

Sztandarowym zwycięzcą z sondażowniami w tych wyborach jest Grzegorz Napieralski. Gdybym wierzył sondażom, zacząłbym się poważnie bać o wyniki przyszłych wyborów. Bo wyobrażacie sobie, co może zrobić kandydat, który rzekomo z 3% (na początku, w sondażach) zdobył ostatecznie 13,68% głosów? Toż przy normalnej, długiej kampanii, wygrałby zapewne wybory w pierwszej turze!

No właśnie – „gdyby”. Bo wierzy ktoś w taki „postęp”? Nie sądzę. Podobna sprawa była z Januszem Korwin-Mikkem. Pierwsze sondaże pokazywały poparcie dużo mniejsze od 1% (sondażownie prezentujące wyniki z dokładnością do tysięcznych części poparcia mówiły o 0,8%, lub nawet o zerowym poparciu). Daleko było mu do Olechowskiego, Leppera i reszty – plasował się raczej w okolicach Bogusława Ziętka i Kornela Morawieckiego. Czyli „plankton” to zbyt delikatne określenie, trafniej można by powiedzieć, że JKM nie popiera nikt poza rodziną i sąsiadami. A tu niespodzianka – Korwin-Mikke tuż za podium, czwarty wynik: 2,48%. No, ale przecież on „nie ma szans”.

Zaraz po końcu ciszy wyborczej, upubliczniono 3 sondaże, z których nie wiadomo było więcej, niż to, że będzie druga tura. Poniżej tabelka z rzeczywistymi wynikami oraz wynikami z ww. sondaży:

Wynik PKW SMG/KRC (TVN24) TNS OBOP (TVP) Homo homini (Polsat)
Bronisław Komorowski 41,54% 45,7% 41,2% 44,5%
Jarosław Kaczyński 36,46% 33,2% 35,8% 34,3%
Grzegorz Napieralski 13,68% 13,4% 13,5% 13,5%
Janusz Korwin-Mikke 2,48% 3% 1,9%

(reszta wyników)

Cóż, jeżeli komercyjne i prywatne sondażownie mogą sobie pozwolić na widoczny wyżej rozrzut (sięgający 8 p. p. względem rzeczywistych wyników) między kandydatami, to zastanawiam się, kto im za to płaci. Tak, wiem – zleceniodawcy. Jednak komu zależy na publikowaniu tego typu bzdur? Tym bardziej, że nie jest to zwykły sondaż, których w kampanii jest kilkanaście, a ten podsumowujący, który w założeniu ma przekazywać wiarygodne wyniki wyborów, zanim kilkanaście godzin później zrobi to PKW.

Zaproszony do dzisiejszego poranka w Radiu Wnet przedstawiciel SMG/KRC wił się niemiłosiernie przy odpowiadaniu na pytania. Rozbroił mnie też śmiechem i brakiem odpowiedzi na pytanie redaktora: „Czy są kary za rozbieżność w wynikach sondażu i wyborów?”. Jednak przestaje mnie to dziwić, gdy przypomnę sobie, że TVN po 2005 roku nie zmieniła „głównej” sondażowni, oraz że telewizja ta była łącznikiem medialnym sztabu Bronisława Komorowskiego podczas wieczoru wyborczego.

Kolejna sprawa – chyba jednak zbyt wielu ludzi faktycznie wierzy sondażom „jako żywo”. Mnóstwo moich znajomych chciało głosować na kandydata spoza „faworytów”, jednak ostatecznie zarzuciło ten pomysł ze względu na „brak szans” (podpowiadany przez sondaże). Pomyślałem sobie więc, że szkoda pieniędzy na tą całą kampanię i wybory. Może lepszym pomysłem byłoby zrobienie sondażu na początku kampanii i na tej podstawie wytypować elektów we wszelkich wyborach? Względnie plebiscyt, o którym ktoś już na Joggerze pisał.

Chociaż mam chyba jeszcze lepszy pomysł – konstytucyjne ograniczenie liczby kandydatów w wyborach prezydenckich do dwóch, a w przyszłości może nawet tylko dwie partie w wyborach parlamentarnych? Ileż to oszczędzonych pieniędzy i szczęśliwszych ludzi (nie byłoby słychać tych frustratów, którzy ośmielili się głosować na osoby spoza telewizora)!

PS: Do wszystkich dziennikarzyn: nauczcie się poprawnie opisywać zmiany w sondażach. Najlepiej zacząć od zapoznania się z różnicą między punktem procentowym a procentem. Nie uczyli Was tego w tych wszystkich Wyższych Szkołach Sukcesu?

Zabawa się zaczyna

UWAGA! Ten wpis ma już 15 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Kampanii z tak sprzecznymi sondażami nie mieliśmy jeszcze nigdy. Od początku pojawiające się sondaże są albo wzięte z kosmosu, albo sprzeczne. W ciągu tych kilku tygodni było co najmniej parę sytuacji, w której sondaże publikowane jednego dnia (i w tym samym przedziale czasu wykonywane) pokazywały nie tyle różny odsetek poparcia dla każdego z kandydatów, ale nawet zupełnie przeciwne tendencje (co jakiś czas niezły ubaw musi mieć prowadząca „Śniadanie w Trójce”, która zbiera sondaże z całego tygodnia i je odczytuje – dwukrotnie już czytała parę sondaży, w której jeden z nich wskazywał wzrost poparcia dla Komorowskiego i spadek dla Kaczyńskiego, a drugi – vice versa).

Jednak ostatnio wyraźnie daje się zauważyć „zabawa” sondażowni. O ile nie wierzę sondażom, to tych kilka wstecz mnie po prostu rozśmiesza. Są tak niesamowicie różne, że ich zestawienie nie niesie żadnego wniosku, nie wskazuje żadnej tendencji. Ale pokazuje jedno – na czele jest Komorowski, którego dogonić nie może Kaczyński. Albo inaczej – Komorowski traci poparcie (bo elektorat trzeba zmobilizować), a Kaczyński szybko je zyskuje (bo inny elektorat uśpić należy i pogrążyć w pysze). Reszta kandydatów się oczywiście nie liczy.

Dziwne, że mediom tak liche twory, jak sondaże, jeszcze się nie znudziły. Rozumiem, gdyby się jeszcze sprawdzały. Ale w kraju, w którym sondażownie zaliczyły chyba największą z możliwych porażek w 2005 r.? No litości.