Marta Kaczyńska prezydentem?

UWAGA! Ten wpis ma już 13 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Tytuł może trochę przewrotny, ale przyznaję, że Michalkiewicz zaraził mnie swoim ostatnim felietonem. I mimo, że mówił on raczej o mniejszej politycznej roli, jaką miałaby odegrać Marta Kaczyńska, to jednak wizja jej kandydatury w wyborach prezydenckich w 2015 roku dała mi trochę do myślenia.

Ostatnio faktycznie dość wyraźnie widać, że Marta Kaczyńska pojawia się coraz częściej w środowisku PiS-u. I nie chodzi tu tylko o sprawy związane ze śmiercią jej rodziców. Kaczyńska zaczyna zabierać czasem nieśmiało głos w krytyce rządu w sprawach pozasmoleńskich. Widać, że ma ambicje polityczne – mimo, iż jeszcze niedojrzałe.

Do myślenia dają także ostatnie przepychanki ws. przyszłych wyborów prezydenckich pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Zbigniewem Ziobrą. I sądzę, że to właśnie wtedy narodził się pomysł zagospodarowania Marty Kaczyńskiej w polityce. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż po stwierdzeniu Kaczyńskiego w którymś z wywiadów, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich w 2015, a następnie żachnął się na reakcję Zbigniewa Ziobry na te słowa, ostatecznie je odwołując?

Póki co, zauważam budowanie pozapolitycznego wizerunku Kaczyńskiej. Wygląda to trochę na kreowanie celebrytki. Jednym z elementów tej budowy jest film “Córka”, dołączony do środowej Gazety Polskiej.

Ale sama kandydatura Marty Kaczyńskiej w wyborach prezydencki nie jest pozbawiona sensu. Byłaby ona nowym graczem na scenie politycznej, co procentowałoby wśród ludzi, którym przejadła się obecna scena polityczna – a takich wcale nie jest mało, a hasło “oni już byli” lubi się odradzać co jakiś czas. Kaczyńska jest kobietą, co byłoby nie tylko nowością wśród kandydatów (pomijając plankton polityczny) na prezydenta i przyniosło jej głosy kobiet (nie feministek). Ostatecznie Marta Kaczyńska nie byłaby – jak wnioskuję po dotychczasowych wypowiedziach – radykalną przedstawicielką prawicy, ale raczej poszła w ślady ojca, reprezentując centrum wychylone lekko w prawo. A to przy poparciu dla centrowej właśnie Platformy również byłoby zaletą.

Również wizerunkowo jest całkiem dobrze. Marta Kaczyńska jest młoda i obiektywnie niebrzydka. Ma rodzinę (chociaż to akurat w jej przypadku śliski temat), jest dość zamożna. Ogólnie wypada więc dość korzystnie, a to właśnie tym sugeruje się najczęściej elektorat w wyborach prezydenckich.

I nawet, jeśli Jarosław Kaczyński nie ma aż tak daleko posuniętych wobec bratanicy planów, to myślę, że Marta Kaczyńska odegra jeszcze ważną rolę w polskim życiu politycznym. Byłaby doskonałym “substytutem” wczesnego Marcinkiewicza, a chyba właśnie takiej osoby potrzebuje PiS, aby wyrwać się kiedykolwiek z opozycji.

Chyba znalazłem swoją następną dystrybucję Linuksa

UWAGA! Ten wpis ma już 13 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Od ładnych paru lat korzystam z Mandrivy. Wersja 2007.1 była chyba szczytem formy tej dystrybucji. Korzystałem z niej krótko mimo tego, że nie było z nią większych problemów. Cały sprzęt w moim Acerze był obsługiwany out of the box, nawet tak egzotyczne rzeczy, jak klawisze walutowe czy port IrDA. Diabeł tkwił jednak w szczegółach – Mandriva 2007.1 posiadała kilka drobnych, jednak irytujących błędów. Jednym z nich była totalna zwiecha systemu przy odłączaniu z USB niektórych urządzeń, np. drukarki. Utrudniało to mobilność – chęć przeniesienia laptopa w inne miejsce musiała zostać zabita w zarodku, gdy podłączona była drukarka. Wtedy jednak jakoś sobie z tym radziłem, do czasu, gdy wyszła wersja 2008.0, a potem – 2008.1.

Ta ostatnia na dobre zawitała na moim dysku – instalacja z 2009 roku działa do dziś i to właśnie na niej cały czas pracuję. Jednak od tej wersji następował upadek tej dystrybucji. I nie chodziło jeszcze wtedy o głupie decyzje developerów. Najbardziej widoczne było to w liczbie bugów, które przelewały się przez mandrivowe fora. Wiele z nich dotyczyło również mnie, a konkretniej – mojego sprzętu.

Permanentnie przestało działać wiele rzeczy, zaś niektóre wymagały długiego grzebania w systemie, aby osiągnąć efekt z wersji poprzedniej. Przestało działać sterowanie podświetlaniem z klawiatury, przez co musiałem napisać prosty skrypt korzystający z xbacklighta. Były problemy z WiFi, które zostały częściowo rozwiązane, jednak do tej pory mam problem z łączeniem się z lepiej zabezpieczonymi sieciami. IrDA nie działa, jednak nie poświęcałem jej wiele czasu, bo nie była mi już potrzebna tak, jak wcześniej. Z Bluetooth nie da się zrobić nic poza wyszukiwaniem urządzeń. I chyba najbardziej uciążliwa usterka – przestał działać suspend2ram, przez co byłem skazany co najwyżej na hibernację.

Co rok sprawdzałem kolejne wersje Mandrivy. Było jednak tylko gorzej – z każdą wersją działało coraz mniej. Chciałem to jednak naprawić, bo wersja 2008.1 starzała się coraz szybciej, znikały też kolejne serwery hostujące repozytoria z paczkami RPM. Ściągnąłem i zainstalowałem wersję cooker z nastawieniem na zgłaszanie bugów, które najbardziej mi przeszkadzają. Jak głupi byłem, okazało się dopiero po paru tygodniach.

Developerzy Mandrivy obrali postęp za główną ideę przy tworzeniu systemu. I o ile nie mam nic przeciwko temu, o tyle oni uparcie brnęli w rozwiązania bezsensowne. W 2009.1 nie było już KDE3.5 – został on zastąpiony wczesną wersją KDE4. W ten sposób otworzono puszkę pandory.

Każdy, kto miał do czynienia z KDE4 w jego pierwszych wersjach wie, jak fatalne było to środowisko. Niestabilność i restarty były powszechne. Jednak z jakiegoś powodu, developerzy Mandrivy umieścili to środowisko jako wiodące w 2009.1, jednocześnie pozbawiając KDE3.5 w repozytoriach kluczowych do jego działania paczek. Czarę goryczy przelało także PulseAudio i pomysł na przepisanie wszystkich aplikacji z KDE3.5. Dzięki temu otrzymaliśmy Amaroka 2, paskudnego jak noc “iTunes wannabe” bez tak kluczowych opcji, jak powtarzanie utworu, losowanie czy korektor graficzny. Mimo, że 2009.1 była dla mnie nieużywalna, dodawałem na potęgę bugi w Bugzilli Mandrivy. Bez skutku – większość błędów pozostała, niektóre po prostu zostały olane mimo, że problem nie zniknął.

Po tym wydarzeniu okopałem się w wersji, z której korzystałem – 2008.1. Zrobiłem sobie mirror repozytorium na płytach DVD na wszelki wypadek. I korzystam z niej do dzisiaj.

Jednak parę dni temu zainteresowałem się znowu najnowszą wersją Mandrivy. Rozczarowałem się – 2011 jest tak samo beznadziejna. Czytałem tez na temat zawirowań ws. tej dystrybucji i kolejnych przetasowaniach. Jeszcze pod koniec poprzedniego roku obiecywano “odrodzenie” Mandrivy i wydanie wersji 2012 w marcu. Tak, marzec minął, a oficjalne wiki dystrybucji milczy. Jestem prawie pewien, że Mandriva już umarła.

W internecie pojawiały się jednak przebąkiwania o forku Mandrivy o nazwie Mageia. Z nudów postanowiłem ściągnąć LiveCD pierwszej wersji.

Do tej pory nie mogę wyjść z zachwytu. KDE jest używalne, jest Clementine zamiast Amaroka 2. WSZYSTKO działa tak, jak w Mandrivie 2007.1, a nawet lepiej. WiFi poprosiło tylko o ścieżkę do firmware, i zaczęło sygnalizować swoją obecność diodą na obudowie, która nie świeciła od paru ładnych lat, sterowanie podświetleniem działa, IrDA się odzywa, bluetooth działa natychmiast po wtyknięciu adaptera na USB. Działa też suspend2ram. I to wszystko od razu po uruchomieniu systemu z LiveCD.

Zacząłem śledzić rozwój Magei, jako, że za miesiąc ma wyjść druga jej wersja. I jeżeli będzie tak dobra, jak poprzednia, to na pewno na długo u mnie zagości. O ile oczywiście nie wezmą przykładu ze swojego pierwowzoru. :>