Tylko mi się skojarzyło? :>
Kategoria: Ogólne
Weekend bez samochodów
Ostatnio dowiedziałem się z radia o jakiejś akcji, o nazwie równie idiotycznej, jak większość pozostałych tego typu: „Weekend bez ofiar”. Gdy odwiedziłem stronę akcji okazało się, że w dniach 24.06-26.06 powinien zostać zamknięty ruch drogowy. Można tam bowiem wyczytać następującą informację:
Kto nie powinien pojawić się w weekend 24-26 czerwca br. na drodze? Przede wszystkim: kierowcy, którzy nie przestrzegają limitów prędkości; kierowcy, którzy wyprzedzają na linii ciągłej; kierowcy, którzy prowadzą pojazd pod wpływem alkoholu; kierowcy zmęczeni i zestresowani; kierowcy zażywający leki obniżające zdolności psychofizyczne; rowerzyści i piesi, którzy po zmroku poruszają się drogami bez odblasków; rowerzyści i piesi, którzy przekraczają jezdnię w niedozwolonym miejscu; rowerzyści i piesi pod wpływem alkoholu; itd.
Gdyby ktoś nie spełniał powyższych kryteriów, proszę o napisanie o tym fakcie w komentarzach. Chętnie poznam tego człowieka.
Koalicje
W mediach przedwyborczym tematem nr 1 są wszelkie możliwe koalicje przyszłego rządu. Jest bowiem niemal pewne, że jeśli wygra PO, to z taką liczbą głosów, która – delikatnie mówiąc – nie pozwoli jej na samodzielne rządzenie. Trudno będzie również zbudować koalicję. O ile PSL jest raczej pewnym kandydatem na koalicjanta, to nadal – wraz z prognozowanym poparciem dla PO – zbiorą razem około 35% głosów. Przewidywane jest więc zbieranie tzw. politycznego planktonu, zaś śmiech PO z egzotycznej koalicji PiS-u, Samoobrony i LPR-u może nie być ostatnim.
Pierwszą rozpatrywaną przez media koalicją jest PO-SLD. Mimo faktycznych cech wspólnych nie sądzę jednak, by SLD – które pnie się ostatnio w górę – chciałoby zatrzymać wzrost swojego poparcia w tym momencie. O ile formalnie koalicja nie powstanie, to na pewno będzie zawiązywana przy szeregu ustaw. Już teraz bowiem widać umizgi prezydenta (tym razem jest to prezydent całego kraju, a nie tylko PO) wobec środowisk lewicowych.
Nie widzę też możliwości koalicji PO-PJN. Spora część programu tej drugiej skupia się na „testamencie politycznym” Lecha Kaczyńskiego. Wiadomo – Lech Kaczyński <-> PiS, więc wyklucza to możliwość koalicji i pozbawiłoby PO betonowej grupy elektoratu „wszystko, tylko nie PiS”.
Pozostaje więc zaproponowanie miejsc na własnych listach wyborczych partiom mniejszym, nieprzekraczającym progu wyborczego. Ma to o tyle PR-ową zaletę, że w przypadku wejścia do parlamentu posłów z innych partii pod szyldem PO ta mogłaby rozgłaszać wszem i wobec, że Polską nie rządzi już jedna partia, zaś na ręce patrzy jej cały wachlarz partii z różnych stron sceny politycznej.
I tutaj przejdę do meritum tego wpisu. Niepokoi mnie bowiem ostatnie zachowanie Janusza Korwin-Mikkego z UPR-WiP. O ile wcześniej mocno i zawsze kontestował działania miłościwie nam rządzącej partii, o tyle w ostatnich tygodniach zdecydowanie „zmiękł”. Oczywiście krytykuje nadal działania rządu, jednak kilka kwestii (np. ostatnie zmiany podatkowe) przemilczał. Czarę goryczy przelewają ostatnie wystąpienia w mediach. Na przykład to u Elizy Michalik w Superstacji:
Dziwne, nieprawdaż? Zwłaszcza pochlebne opinie o Bronisławie Komorowskim i wyraźna chęć odbycia długiej rozmowy politycznej z Donaldem Tuskiem. Jednak to nie wszystko. Widocznie delikatne aluzje są zbyt mało widoczne i niezrozumiałe dla elektoratu PO, toteż trzeba było uderzyć „z grubej rury”:
Oświadczenie to zostało opublikowane na kanałach powiązanych z UPR-em w dwóch wersjach: ośmiominutowej oraz krótszej – z samym sednem sprawy. Podejrzewam, że to drugie zostało wycięte na potrzeby łatwiejszego odbioru betonowego elektoratu PO („wszystko, tylko nie PiS”, tudzież: „głosuję na PO, bo to mniejsze zło”) oraz ewentualnie do pokazania w Faktach TVN-u. Takie oświadczenie z pewnością otwiera drogę JKM-owi na dwór PO. Tylko czy Janusz Korwin-Mikke jest naprawdę tak naiwny, że wierzy w nawrócenie PO na swoje liberalne praprzekonania? Wszystko okaże się, gdy kampania wyborcza nabierze rumieńców, a już na pewno – po wynikach wyborów parlamentarnych.
Polecam interpunkcję
Zdanie z tytułu napisałem w tym tygodniu chyba w dziesięciu komentarzach oraz postach. Przebrała się już u mnie miarka z zastanawianiem się, co miał na myśli autor wypociny, którą mam nieprzyjemność czytać.
Brak interpunkcji w tekście to największe zło, na jakie można trafić w „pisanym” internecie (i gdziekolwiek indziej). Dziwna sprawa, ale zdałem sobie sprawę z tego dopiero jakiś czas temu. O ile – niezbyt gęste – błędy ortograficzne co najwyżej odciągają uwagę od treści, o tyle w przypadku kilkuliniowego tekstu, napisanego bez użycia choćby jednego przecinka czy kropki sprawia, że muszę go przeczytać kilka razy, zastanawiając się, gdzie tu jest koniec jednego i początek następnego zdania.
Dochodzi jeszcze fakt, że błędy ortograficzne poprawia większość przeglądarek internetowych, więc gdy ktoś patrzy czasem w pole z treścią swoich wynurzeń, to na pewno błędy te zauważy (przy okazji: pozdrawiam wszystkich tych, którzy piszą tekst wpatrzeni od początku do końca w klawiaturę, a następnie wciskają „Opublikuj”). Błędów interpunkcyjnych przeglądarka raczej nie poprawi (chociaż czasami robi to autokorekta w pakietach biurowych). Na zupełny brak interpunkcji nie pomoże nic.
Pisząc: „nic” mam na myśli również zwrócenie uwagi autorowi. Poza klasyczną, agresywną reakcją, spotkać można też takie kwiatki, jak utworzenie specjalnego formularza pt.: „mam w dupie ortografię i interpunkcję, jak zrobiłem błąd i Cię to boli – wypełnij formularz”, zastępującego autorowi bolesną konieczność myślenia.
Inna sprawa, to głupie mody panujące w pewnych środowiskach. I tak oto pokolenie FB (tak – to do młodzieży po dwudziestce) używa często podwójnego pytajnika (??), a jeśli akurat nie, to na pewno postawi przed znakiem zapytania spację. Swoją drogą, to pokolenie używa też wyłącznie jednej emotikony (tej: „;)”), ale to tak poza tematem.
Sytuacja jest więc – jak widać – beznadziejna. Jeśli tekst bez ortografii jest np. wpisem na jakimś blogu, to zawsze mogę go pominąć, ale gdy jest nim post na forum roku, w którym autor próbuje przekazać jakąś cenną dla zainteresowanych informację, to już trochę boli.
Jako, że niedługo święta, a wpis typowo narzekający, życzę wszystkim wesołych Świąt Bożego Narodzenia, a także większej liczby poprawnie postawionych przecinków, a nawet kropek. 🙂
Pytanie za 100 punktów
Wprawdzie nie mam smartphone’a, jednak nie za bardzo rozumiem, czym konstrukcja anteny w nich różni się od zwykłych telefonów komórkowych. W każdym razie – dlaczego objęcie mojej Nokii w okolicach anteny w żaden sposób nie powoduje spadku sygnału? :>
Heat of the moment
Jest już po oficjalnej żałobie narodowej, podczas której lały się krokodyle łzy polityków oraz dziennikarzy po utracie naszego prezydenta. Pisząc „naszego”, mam na myśli oczywiście sytuację od dnia 10.04.2010, kiedy to – pośmiertnie – społeczeństwo medialne oraz same media mianowały Lecha Kaczyńskiego prezydentem RP, a nie – jak było wcześniej – prezydentem PiS-u.
Jest już po oficjalnej żałobie narodowej, podczas której lały się krokodyle łzy polityków oraz dziennikarzy po utracie naszego prezydenta. Pisząc „naszego”, mam na myśli oczywiście sytuację od dnia 10.04.2010, kiedy to – pośmiertnie – społeczeństwo medialne oraz same media mianowały Lecha Kaczyńskiego prezydentem RP, a nie – jak było wcześniej – prezydentem PiS-u.
Gdy dowiedziałem się o katastrofie prezydenckiego samolotu, myślałem, że to jakiś wyjątkowo niesmaczny żart. Krótka wizyta na portalach informacyjnych szybko wyprowadziła mnie jednak z błędu – coś się stało, do tego bardzo poważnego, ale mało kto wiedział wtedy, co dokładnie. Niecałe 2 godziny później wszystko było już jasne – rozbił się prezydencki Tu-154M – zginęły wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie. Szok – albo jak to się mówiło często w ostatnim tygodniu: „sytuacja bez precedensu”.
Po lekkim ochłonięciu, zacząłem się zastanawiać, jak w tej sytuacji możliwe będą w ogóle spory polityczne i przyspieszona kampania wyborcza. Nie mieściło mi się to w głowie. I tak żyłem bodajże do wtorku.
Show hipokryzji – tylko tak można nazwać reakcje większości polityków i dziennikarzy na żałobę w naszym kraju. Gdy zobaczyłem rozpaczania polityków najbardziej zajadłych w stosunku do Lecha Kaczyńskiego za jego życia, a także płacz Moniki Olejnik i redaktorów „Szkła kontaktowego” wiedziałem już, że niebawem całe to (jeszcze dość prawdziwe) zjednoczenie Polaków się rozsypie. I tak się zresztą stało, o czym można poczytać dokładniej u Piechuły. Pomijam już „spontaniczne” protesty, o których pisze autor ww. wpisu, bo najbardziej zaskakują mnie osobiste protesty znajomych lub osób, na których blogi się natknąłem, a którzy nie mają bladego pojęcia o choćby jednej osobie pochowanej na Wawelu.
Wpis ten miał być czymś w stylu „przypominacza” o tym, jak w ostatnich latach „merytorycznie krytykowany” był śp. Lech Kaczyński przez tych, którym przez parę ostatnich dni z żalu spływał makijaż z twarzy. Przejdźmy więc do meritum.
Jedną z pierwszych reakcji na tragedię były słowa Lecha Wałęsy, dość wyważone, jak na niego. W zasadzie sam się zdziwiłem, bo Wałęsa wypowiedział się wtedy z wielką klasą. Ostatecznie jednak nie zawiódł swoich zwolenników – już w poniedziałek ogłosił (typowo dla siebie), że „wybacza wszystkim ofiarom i uznaje spory za niebyłe”. Moment przełomowy, bo właśnie przebaczenia ze strony Wałęsy potrzebowały zapewne ofiary jako przepustki u św. Piotra. Całość dopełnia jeszcze to, że nie podał ręki Jarosławowi Kaczyńskiemu na uroczystościach żałobnych, ale to już czepialstwo.
A tutaj archiwalne nagrania nt. miłości Wałęsy do Kaczyńskich:
Kolejną postacią-legendą jest marszałek (a obecnie p.o. prezydent) Bronisław Komorowski. Również wygłaszał pompatyczne przemówienia nt. ofiar – również wobec Lecha Kaczyńskiego. Mając w pamięci doświadczenia z poprzednich incydentów, wyobraziłem sobie nawet ironiczny uśmiech marszałka, gdyby tragedia tragedią nie była, a skończyła się jedynie nieśmiertelnymi obrażeniami. Ale przecież gdybania nie lubię.
Jeżeli ktoś się bulwersuje, że Dandys znów pieprzy trzy po trzy, to częstuję cytatami:
Jest pytanie o znaczenie pecha w polityce, gdyż rzeczywiście pan prezydent Kaczyński ma pecha, to widać, że ma pecha. Kolejne wizyty, i coś tam szwankuje
I jeszcze mój faworyt wśród cytatów Komorowskiego:
Jaka wizyta, taki zamach. No bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera, więc raczej wygląda to na coś niepoważnego.
Cóż, panie Marszałku – tym razem już się udało!
Rozpacza też kilku innych posłów, na przykład Radosław Sikorski, Stefan Niesiołowski czy Kazimierz Kutz (!). Oto antyczne cytaty z ww.:
Radosław Sikorski
Można być prezydentem, ale można też być chamem.
Stefan Niesiołowski
Lech Kaczyński potrzebuje kuracji, która doprowadzi jego system nerwowy do porządku. Pytanie, czy to chwilowa zapaść, nerwica czy trwałe uszkodzenie, które wcześniej czy później skończy na komisji lekarskiej.
Oczywiście, poza politykami, na wysokości zadania stanęły media. Cały tydzień mogliśmy oglądać niekończące się newsy. Żałobą przejął się też TVN – a jakże. Jednak widok żałobnego „Szkła kontaktowego”, w którym wspominają prezydenta panowie prowadzący, jest tak żałosny, że ciężko to opisać słowami. Zwłaszcza, że to Ci prowadzący od tygodniowych podśmiechujek z „Borubara” i kilkumiesięcznego spektaklu pt. „Co słychać u Irasiada?”. Nie można też zapomnieć o Monice Olejnik, która nie pozwoliła na krytykę własnej osoby przez Pawła Kowala (przy okazji przesłuchania wywiadu). W końcu płakała już na wizji, więc nikt nie ma moralnego prawa powiedzieć o niej złego słowa w sprawie smoleńskiej.
Teraz pozostaje czekać na jakiekolwiek konkretne informacje ws. przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu. Nie będę nic teraz o tym pisał, bo pogłosek i tez jest tak dużo, że nie ma to najmniejszego sensu. Ale bawią mnie zarówno Ci, którzy już twierdzą, że to zamach, jak i Ci, którzy 20 minut po katastrofie uznali, że to wina mgły.
Wiosna?
Naprawdę, wiele widziałem już rzeczy idiotycznych, ale dzisiaj instytucji odpowiadającej za drogi w powiecie kraśnickim skutecznie udało się mnie zaskoczyć (i nie tylko mnie, jak podejrzewam). Bo jeszcze rozumiem przejazd pługu i piaskarki parę godzin po roztopieniu się śniegu na drodze. Ale SYPIĄCA solą solarka przy 18 st. C (utrzymujących się zresztą od wczoraj)?!
Jednak mi się nie zdawało – 40 minut po tym zdarzeniu ktoś zadzwonił na telefon drogowy Jedynki z takim samym pytaniem, jak to moje, kończące poprzedni akapit.
Dyskusja?
Dziwna sprawa. A zaczęło się wszystko od wpisu u Aciddrinkera. Najpierw przyszła Kasia, potem ja, i jeszcze po drodze kilka innych osób. Ta pierwsza rzuciła kilka pustych hasełek o Edelmanie, nie popierając ich żadnym argumentem. Dyskusja toczyła się przez dobrych kilkanaście komentarzy, jednak nikomu z „nas – oszołomów” nie udało się wydusić żadnego kontrargumentu z jej strony. Ostatecznie skończyło się na stwierdzeniu przez wyżej wymienioną, że wszyscy myślący inaczej niż ona są płytcy, głupi, albo po prostu nie potrafią słuchać. Tak – pisała to osoba, która narzeka na osoby niezbyt spolegliwe wobec jej światopoglądu.
Całość zabawy u Aciddrinkera skończyła się fochem Kasi, pojawiły się zaś argumenty następnych osób. Jednak przed chwilą zobaczyłem na głównej wpis – nikogo innego, jak właśnie „bohaterki” wspominanej dyskusji, u niej na blogu.
Co możemy w nim wyczytać? Po przeczytaniu pierwszego akapitu wydawało mi się, że autorka przemyślała swoje zachowanie i postanowiła – wykazując się dużym dystansem do siebie – opisać własny charakter. Bo w końcu jak brzmi w jej ustach taki fragment?:
(…) o wszystkim, o każdym, natychmiast mają wyrobiony pogląd i jest on jedynie słuszny. gorzej, jeśli ktoś domaga się uzasadnienia…
Co najmniej dziwnie, bo to w końcu ona jako jedyna nie przedstawiła w dyskusji o Edelmanie żadnego argumentu. I to tak kompletnie żadnego. Zresztą, i tak pewnie byśmy go nie zrozumieli. 😉
Drugi akapit jednak nie pozostawia wątpliwości, iż mamy do czynienia z krytyką, do której najlepiej pasuje przysłowie: „przyganiał kocioł garnkowi”. Poza tym jednak, autorka wykazała się czystym chamstwem, obśmiewając Aciddrinkera (swoją drogą, że niesłusznie) niejako poza jego oczami – co widać po wymianie „komci” z niejakim (niejaką?) „esejem”. Czy dobrze sobie przypominam, że to ta sama Kasia zwracała mi kiedyś uwagę w związku z tym, iż używam argumentów personalnych?
Sielankę przerwał niestety jakiś anonim, jednak i on nie doprosił się dyskusji ani żadnego argumentu w sprawie. Po prostu – Kasia wie, że Edelman był „Kimś”, uczy o tym dzieci w szkole, ale widocznie za głupi jesteśmy, by to zrozumieć, a ona nie będzie marnowała swojego cennego czasu na takich idiotów. „Gorzej, gdy ktoś domaga się uzasadnienia…” – no właśnie, i dlatego komentarze pod wpisem u autorki zostały również zablokowane.
Żałość narodowa
I po żałobie narodowej. Osobiście dotyczyła mnie tylko w tym stopniu, że o niej usłyszałem – i w zasadzie nic więcej. Ale do rzeczy.
- http://spolecznie.com/2009/09/19/zaloba-narodowa/
- http://modrzew.jogger.pl/2009/09/19/co-to-jest-zaczyna-sie-na-z-a-konczy-na-aloba/
- http://voter101.jogger.pl/2009/09/19/no-i-mamy-zalobe/
- http://twojastara.jogger.pl/2009/09/19/pan-prezydent/
- http://lilith.jogger.pl/2009/09/20/o-zalobie-ale-czy-narodowej/
- http://cichyfragles.pl/2009/09/20/maly-demotywator/
- http://del.jogger.pl/2009/09/21/piosenka-o-zalobie-narodowej/
Jak widać, niektórych tak mocno ta żałoba dotyczyła, że postanowili się podzielić tym ze światem. A podobno naszej braci Joggerowej takie sprawy nie interesują, bo nie oglądają telewizji, mają swoje sprawy, itp.
Zastanówcie się – co bardziej irytuje przeciętnego Joggerowicza – informacja o wprowadzeniu żałoby narodowej i ewentualne zmiany layoutów na parę dni, czy może wpisy pełne wynurzeń uciśnionych żałobą, pojawiające się co parę godzin od ogłoszenia tejże żałoby?
„Fenomen” kart płatniczych
Zacząłem się ostatnio zastanawiać nad fenomenem wszelkich kart płatniczych. I nie jest to fenomen zasłyszany z mediów, bo bardzo wielu moich znajomych lub ludzi, których spotykam, płaci właśnie „kartą”. Tyle, że ja to niezbyt rozumiem, a raczej – nie widzę powodów, dlaczego ludzie świadomie wybierają płatność kartą zamiast gotówki.
Dlaczego? No właśnie – co w tym wygodnego? To, że nosimy plastik zamiast pliku banknotów + stosu monet? Bzdura. Gdy zdarzy nam się zgubić jakąś niedużą sumę, to po prostu – „mówi się trudno”. Co z kartą? Zaczyna się panika związana z blokowaniem karty i sprawdzaniem, czy czasem nie zbiednieliśmy przez ten czas. A jeśli odpowiedź na ostatnie pytanie brzmi „tak”, to uruchamiamy procedurę związaną z jej ubezpieczeniem.
Kolejna sprawa – opłata za kartę. Większość banków życzy sobie płacenia kilku złotych za samo posiadanie ważnej karty (czy to debetowej, czy kredytowej). Nie są to duże pieniądze, ale wydane na poczet pseudowygody.
Czas płatności – to denerwuje chyba nie tylko mnie. Kasa w markecie, 6-7 osób z niedużymi zakupami. Cztery z nich płacą kartą. I zaczyna się procedura praktycznie podwajająca czas stania przy kasie. Karta ląduje w terminalu, wpisywany jest kod lub składany podpis. Następuje oczekiwanie, kilkunastosekundowe. A czasem okazuje się też, że operacja się nie powiodła, i trzeba wykonać ją ponownie. Nie wspominam o skrajnych przypadkach, gdy terminal po prostu przestał działać i trzeba się nagle przenieść na sąsiednią kasę, itp. To jest ta wygoda? Gdy robię zakupy, mam w kieszeni jeden-dwa banknoty, po sczytaniu produktów po prostu płacę, biorę resztę i paragon, i uciekam. Płatność zajmuje dosłownie kilka sekund.
Co z dostępnością terminali? Wydaje mi się, że jest całkiem dobrze, jednak nadal jest wiele miejsc, w których płatność kartą jest po prostu śmiesznie rozwiązana lub jej tam nie uświadczymy. Mowa na przykład o Poczcie Polskiej albo kasach PKP. Śmieszą mnie sytuacje, w których człowiek pozbawiony gotówki próbuje gdzieś zapłacić kartą, a nie ma takiej możliwości, przez co zaczyna się szukanie bankomatu w okolicy (jak niedawno ktoś z Joggerowców podczas wypadu nad morze).
Poza tym są miejsca, w których za nic w świece kartą nie zapłacimy, przez co wypadałoby nosić przy sobie równolegle gotówkę. Tylko, czy to ma wtedy sens? Bynajmniej nie.
Czarę goryczy przelewają jeszcze prowizje za… płatności kartą. Tak, brzmi to dokładnie tak idiotycznie, jak w rzeczywistości jest: opłata za płacenie. Z tego, co wiem, banki nie pobierają prowizji za płatności spłacone w czasie kilkunastu dni, co nie zmienia faktu, że roczne korzystanie z karty nadal kosztuje kilkadziesiąt złotych.
Całą tą modę na karty tłumaczę sobie jednym – genialną propagandą banków. Naprawdę trzeba bić pokłony przed ludźmi, dla których wygodniej i taniej jest dokonywać płatności bezgotówkowych (chodzi o te dokonywane między instytucjami bankowymi), a którzy dodatkowo potrafili wpoić ludowi, że karta jest lepsza od gotówki, i to jednoznacznie, w każdym wypadku.
Dlatego ja nadal będę korzystał z mojej debetówki do wybierania gotówki z bankomatów, oraz unikał kredytówek jak ognia.