Gdzie te lamenty?

UWAGA! Ten wpis ma już 13 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Prezydent Bronisław Komorowski ogłosił żałobę narodową. Strony internetowe powoli zaczynają się desaturować, media czekają na zwiększenie liczników, stan których na bieżąco raportują. I w zasadzie tyle.

Pamiętam żałoby podczas prezydentury ś.p. Lecha Kaczyńskiego. I fakt, że było ich dużo. Nie odstawały jednak od tej najnowszej liczbą ofiar. Ba – wydaje się, że katastrofa kolejowa w Szczekocinach będzie miała najmniej ofiar spośród zdarzeń „żałobnych”.

Zaskakuje mnie jednak ta cisza w mediach. Nie zająknęły się one ani przez chwilę na temat decyzji ws. ogłoszenia żałoby przez Komorowskiego. Krytykują ją jedynie „prawicowe oszołomy” na Frondzie, salonie24 i innych tego typu portalach.

Gdzie w tej krytyce jest mainstream? Podczas wszystkich żałób ogłoszonych przez Kaczyńskiego miałem do czynienia z natarczywą obstrukcją krytykanctwa. Dowiadywałem się wszystkich niezbędnych informacji: w jakich okolicznościach żałoba była ogłaszana w „normalnych czasach”, że jest nadużywana, że wykorzystuje się cierpienie rodzin zmarłych w celach politycznych, itp. Media spieszyły też ze statystykami – za każdym razem znałem liczbę minut trwania żałoby przypadających na jednego zmarłego. Wszystko to z właściwym zażenowaniem wobec postawy prezydenta.

Ostatnia tego typu żałoba – mimo, iż ogłoszona już przez następcę – również była wykpiona przez media i tzw. artystów. Tym razem kpina nie dotyczyła jednak strony decyzyjnej. Chodziło raczej o zmarłych. Media prezentowały dramatyczne słowa złotej młodzieży, która przez żałobę pozbawiona została sobotniej imprezy.

Tym razem jest już jednak normalnie. Rządzi nie tylko poprawny prezydent, ale i rządzący, którzy jeszcze parę lat temu przy każdym tragicznym wydarzeniu biegli natychmiast do mediów z apelem, aby nie wykorzystywać tragedii do celów politycznych. Coś z tych biegów jednak zostało, ponieważ Donald Tusk, który był jednym z „biegaczy”, pojawił się pierwszy na miejscu katastrofy, o czym można było usłyszeć w każdym serwisie informacyjnym. Wtórował mu również minister zdrowia, jednak nie na miejscu zdarzeniu, lecz w szpitalach, doglądając z kijem w ręku lekarzy zajmujących się poszkodowanymi.

Cały czas mam nadzieję, że obecna, skandaliczna sytuacja w mediach to wyłącznie wynik dnia wolnego od pracy, i że jutro pojawią się w pracy dziennikarze, którzy przywrócą dawne obyczaje. A jeśli nie, to może chociaż wytłumaczą narodowi charakter zmiany. No i powód, dla którego nastąpiła ona właśnie teraz.

Tematy zastępcze w natarciu

UWAGA! Ten wpis ma już 14 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Od mniej więcej 10 kwietnia 2010 r., lud polski – dumnie zasiadający przed telewizorami – żyje tematami zastępczymi. A trzeba przyznać, że dobierano są one pierwszorzędnie. Najpierw „poważna i rzeczowa dyskusja” nt. pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu (w celu przesunięcia uwagi opinii publicznej od praktycznego braku działań ws. śledztwa), potem – nieco przypadkowo – wyrażenie woli usunięcia krzyża sprzed pałacu prezydenckiego przez Bronisława Komorowskiego (rozniecane w celu przykrycia podwyżki podatku VAT, akcyzy na paliwa, itp.), a na koniec – dopalacze. Tak, ten ostatni temat również skutecznie rozgrzewa ludzi – patrząc choćby na ilość wpisów na blogach, które traktują nie tyle o absurdalności działań rządu, ale których autorzy próbują dyskutować nt. samych dopalaczy. Ku uciesze rządzących, bo przecież o to chodziło. Zastanawiam się tylko, co chcą przysłonić tym razem.

PO zaczyna już ostatnio jechać po bandzie. A chodzi konkretnie o sprawę odejścia Palikota z tej partii. Pamiętam reakcję polityków z partii Palikota na jego kolejne prowokacje: albo „Platforma odcina się od sprawy”, albo „Palikot próbuje podjąć dyskusję na ważne tematy”. Przypomnijmy – tematy te to np. „czy Lech Kaczyński jest alkoholikiem?”, podczas, gdy nie było nawet klipu na YouTube, którym Palikot mógłby podniecić młodzież, utwierdzając ją w swoich tezach. I jednocześnie biorąc pod uwagę to, że poprzednik ś.p. Lecha Kaczyńskiego był jawnym alkoholikiem, zdarzało mu się nieraz prezentować w stanie upojenia na oficjalnych uroczystościach czy wystąpieniach. Ciekawostka – niedawne dość mętne przemówienie Bronisława Komorowskiego zostało przez ww. posła przemilczane.

Ale wracając do tematu: każdy apel o usunięcie Janusza Palikota z PO kończył się tak samo – „następnym razem już mu nie ujdzie na sucho” albo „nie można ograniczać wolności słowa w polskiej polityce”. Dodajmy, że odpowiedzi takie padały zawsze wtedy, gdy chodziło o prowokacje wobec opozycji. Bo gdy usłyszałem ostatnio zarzuty lubelskiego posła wobec Grzegorza Schetyny, strumień wypowiedzi z ich partii był jasny – Palikot powinien opuścić partię już następnego dnia, a dodatkowo – do sądu. Przecież to niedopuszczalne tak pomawiać ludzi, prawda?

Ja zaś zastanawiam się nad pewnym fenomenem. Jak to możliwe, że po tych wszystkich sprawach, które – wydawałoby się – powinny negatywnie wpływać na wizerunek koalicji rządzącej, PO nadal wygrywa wybory? Bo gorszego pasma nieszczęść wyobrazić sobie chyba nie można: afera hazardowa (po cytatach z której niemal wszyscy łapali się za głowy), katastrofa smoleńska (i fakt, że po pół roku dalej nie wiemy NIC), kilka fal powodziowych, podwyżka podatków i rosnący w niespotykanym dotąd tempie dług publiczny. A PO jest przecież świeżo po wygranych wyborach prezydenckich, a niedługo niewątpliwe – samorządowych. Mi się to przestaje powoli mieścić w głowie.<.p>

PS: Wszystkim zaniepokojonym ostatnim sondażem, Gazeta Wyborcza postanowiła przyjść z pomocą. W sondażu na jej zlecenie wszystko już się zgadza, proszę się nie przejmować sondażami zlecanymi przez zamordystyczne media PiS-owskie.

Parę mitów

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Chodzi mi to po głowie od dni paru dłuższy wpis o propagandzie parlamentoeuropejskowyborczej, jednak już chyba się nie zbiorę do jego napisania. Zamiast tego, kilka szybkich wskazówek, jak robić z ludzi idiotów.

Po orędziu prezydenta w sejmie z powrotem zrobiło się głośno o nowelizacji budżetu. No i oczywiście, co ten głupi prezydent gada? Jakieś wykorzystanie funduszów europejskich? Obniżenie podatków, nie daj Boże? Po ostatniej konferencji z Tuskiem i Rostowskim w rolach głównych i chwaleniu się, że nic tam kryzys, bo popatrzcie – mamy jako jedyni w Europie wzrost gospodarczy! Każdy prawdziwy Polak powinien w tym momencie poczuć nieskończoną satysfakcję z tego, że IM jest gorzej. Przynajmniej do tego zachęca nas miłościwie nam panujący premier. Ten, za którym opowiadają się młodzi, wykształceni, z otwartymi umysłami i pozbawieni zabobonów wszelkich. Niestety, ich debilizm sięgnął już bruku. Bo nigdy nie zrozumiem ludzi, takich zwyczajnych, którzy są przeciwni obniżeniu podatków (co sugerował prezydent) wyłącznie dla „wyższych celów”, jak ratowanie polskiej gospodarki, o których słyszą w TV. Całe życie byłem przekonany, że w takich sprawach, jak podatki (za wysokie, oczywiście) i biurokracja panuje monopol poglądowy. Jednak z tego, co czytam w internecie, niektórym jest to strasznie potrzebne do życia. I piszą to Ci płacący podatki i załatwiający wszelkie sprawy w urzędach. Już naprawdę nie wiem, gdzie leży granica robienia z ludzi idiotów za pomocą PR-u.

I jeszcze jedno w ww. temacie – dlaczego nigdzie nie słyszę (tzn. tak bez swoich przeszukiwań internetu) o tym, że jednak z gospodarką naszą nie jest tak świetnie, bo wzrost jej zmalał o 2,1 punktu procentowego? Próbowałem przenieść tę sytuację na hipotetyczny rząd PiS-u, i wydawało mi się, że już słyszę ten rechot ze stron wszystkich. Ale nie, przecież utrzymujemy oficjalnie dwie wersje: jedna to taka, że rząd ciężko pracuje przy walce z kryzysem, a druga, że „państwo nie powinno się wtrącać w gospodarkę, i mamy tego efekty – nic nie robimy i jesteśmy najlepsi w Europie”. Proszę używać odpowiedniej wersji do argumentów rozmówcy.

Sprawa kolejna – ostatnia. Głupie gadanie PO, że dzięki temu, że należą do EPP w PE, to mają „dużo większą siłę oddziaływania”. Naprawdę, takie bajki można opowiadać, gdy się bazuje na hasełkach medialnych albo z niedouczenia. OK, EPP ma prawie 300 członków. Jednak przy takiej różnorodności światopoglądowej i poziomej hierarchii, tych maksymalnie dwudziestu paru europosłach z PO mają takie same znaczenie, jak i cała reszta polskich eurodeputowanych. Mogą co najwyżej pogadać, itp., bo i tak najważniejsze decyzje będą podejmowane bez względu na ich zdanie. Chyba, że najliczniejsza grupa w EPP podejmie jakiś projekt i będzie szukać głosów w mniejszych narodowych częściach swojej partii (jak to przy hierarchii poziomej). Tyle, że wtedy będą potrzebni jako dodatek.

To by było na tyle, gdy coś mi się jeszcze przypomni, to pewnie napiszę.

Protesty

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Ostatnio zrobiło się ciepło, więc kraj ogarniają protesty (czy tam „zadymy”, jeżeli jesteś – drogi czytelniku – odbiorcą mediów Agory). Jedne nie budzą moich zastrzeżeń, inne – wręcz przeciwnie. Nie mam nic przeciwko strajkom Solidarności rolniczej, itp. Zwykła, legalna manifestacja. Jednak to, co robi Sierpień 80 już mi się nie podoba zupełnie. Oprócz manifestacji, zaczynają się jakieś okupacje i poczucie bycia świętą krową, gdy Bogu ducha winni policjanci muszą ich wyprowadzać. Te krzyki: „Tu są starsi ludzie, nie szarpać ich!” albo reakcje „poszkodowanych” w szpitalu w stylu: „Pożałują bydlaki za to, co mi zrobili”, złoszczą mnie niesamowicie. Takie złe dziedzictwo PRL-u. I to poczucie, że jako związkowcom, wszystko im wolno. Dlatego wszelkie tego typu strajki są rzeczą szkodliwą.

Jest jednak sprawa, która złości mnie bardziej. O ile popieram obecne zachowanie rządu w sprawie tych protestów (tzn. odcięcie się od rozmów z wojującym tłumem, który co rok chce tego samego), o tyle zachowanie to jest po prostu hipokryzją i w żadnym wypadku nie jest konsekwentne. Dlaczego? Wystarczy przypomnieć sobie identyczną sytuację za rządów J. Kaczyńskiego. Pomijam już zupełnie przeciwne nastawienie mediów, niż w dniu dzisiejszym. Dzisiaj z mainstreamu medialnego płynie jednoznaczny przekaz – że wszystkie ostatnie protesty to „zadymy” i są szkodliwe. Jednak oprócz mediów, na strajku pielęgniarek w 2007 (albo 2006, nie pamiętam dobrze) pojawiali się politycy, litościwie wspierający duchowo protestujących. Były kwiaty, jedzenie, prezenty, słowa otuchy. Była Kwaśniewska, był Kalisz, była Gronkiewicz-Waltz. Była też masa wypowiedzi, Komorowskiego, Niesiołowskiego, Kutza o tym, jak zamordystycznym rządem jest ten w wykonaniu Kaczyńskiego, że sprzeciwia się demokracji, że jest zamknięty na dialog, że wykorzystuje policję tak, jak w PRL-u władza wykorzystywała ZOMO. W tamtym strajku Przemysław Gosiewski powiedział, że pielęgniarki są na sznurku opozycji, co zostało skwitowane medialnym rechotem. Dzisiaj to samo mówi Sławomir Nowak, i nie tylko nie słychać choćby najmniejszego śmiechu, jest to przyjmowane przez dziennikarzy bez słowa komentarza.

Dlatego apeluję o trochę rozwagi i pomyślunku, nie pozwalajmy wyręczać się w nim poprzez media.

Żałość powinna ogarnąć naród

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Wiem, że link ze strony GW, i że – co gorsze – w stylu newsów Onetu, ale nie mogłem się powstrzymać. Była jakaś sprawa z zabójstwem, panienka się przyznała, biorąc na siebie winę. Liczyła na drapane, że jej nie powieszą, bo niepełnoletnia (i się nie pomyliła wcale). Potem, gdy widmo śmierci zajrzało w oczy, to się okazało, że jednak pomagała w zabójstwie. Amnesty International już wydało wyrok i wielce zdziwione, że władze nie słuchają ich apelów. I to tak szczerze zdziwione, jak się wydaje. Nie wiem, czy mają rację, czy nie, w każdym bądź razie przykład rodzimego gwałciciela, co do którego niewinności media przekonywały mnie przez bardzo długi czas, pozwala mi traktować takie informacje z dystansem. Trochę łyso im musiało być, gdy się okazało, że mamusia i siostra, czy nawet cała familia, nie miała racji co do tego, że Jakub T. to „niespotykanie spokojny człowiek” – okazało się w końcu, że Brytyjkę wydupczył.

Sam artykuł kończy się optymistycznym akcentem:

Niech parlament w Teheranie zabroni skazywania dzieci na śmierć. Niech skończy się to barbarzyństwo – apeluje Rhodes.

A więc – drogie, 22-letnie dzieci – gdy przyjdzie Wam rabować, nie krępujcie się. Organizacje pozarządowe są z Wami!

Proroctwo z niższej półki

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Zaprawdę, powiadam Wam – zapamiętajcie te twarze, bo już niedługo będą ulubieńcami TVN, czy nawet GW. Będą wywiady, zaproszenia do programów, a może nawet własne rubryki/audycje. A już na pewno pojawią się określenia o męczennikach bezwzględnej polityki partyjnej PiS-u.

Biegunka medialna

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Inaczej określić tego nie potrafię. Otóż mamy piękny przykład na to, jak w Polsce, a zwłaszcza w mediach, funkcjonuje wolność słowa. Tyle, że już nie w wydaniu Palikota, ale strony przeciwnej.

Na początku jednak przypomnijmy sobie, jak to było z Palikotem. Od niecałych dwóch lat pojawia się w mediach głównie wtedy, kiedy bieżące problemy zaczynają przerastać rząd. Pojawiają się wtedy wyzwiska, wydumane problemy oraz szopki w wykonaniu ww. pana. I tak oto słyszeliśmy już, iż urzędujący prezydent jest chamem, alkoholikiem, zaś jego brat homoseksualistą. Ostatnio nawet rozszerzył alkoholowy zarzut na wszystkich posłów PiS-u. W mediach za każdym razem podnoszono temat zastępczy, jakim jest wolność słowa. Wynurzano się na temat tego, że Palikot nie powinien stawać przed sądem, że ma prawo do wyrażania własnego zdania. Z PO co raz był wyrzucany, albo mu przebaczano. Za każdym razem to był ten „ostatni raz”. W końcu jednak premier stwierdził, że nie może tłumić tej jednoosobowej świątyni wolnego słowa, i od tamtej chwili Palikot został puszczony w samopas. Wszystko było ładnie i pięknie, sądy (niekiedy słusznie) umarzały sprawy.

Sielanka skończyła się jednak w ciągu ostatnich paru dni. Dlaczego? Otóż trafiła kosa na kamień. I to do tego stopnia, że cały rząd wraz z mediami dosłownie się zagotował. Chodzi o książkę Pawła Zyzaka, zawierającą wiele kontrowersyjnych stwierdzeń, co oczywiście jest możliwe, ponieważ autor przytoczył opinie kilku znajomych Wałęsy z czasów Solidarności. Dyskusja w mediach musiała wybuchnąć – tyle, że tym razem nikt nie mówi o wolności słowa. Dzieje się medialny cyrk. Najpierw Wałęsa zaczął szantażować zlękniony naród polski swoją emigracją, która zapewne zwiastuje rychły koniec tego kraju.

Sprawę podłapali politycy PO. I tak oto z ust Tuska i Palikota posypały się wypowiedzi, iż należy zamknąć IPN. Dlatego, że Paweł Zyzak jest pracownikiem IPN-u. Przez parę godzin ten pomysł wydawał się być sensownym, ponieważ IPN nie powinien wydawać książki opartej na subiektywnych opiniach, nie mających poparcia w dokumentach. Tyle, że wtedy sprawę sprostował prezes IPN-u – Janusz Kurtyka. Zapewnił, iż książka Zyzaka nie była finansowana przez IPN ani nie dotyczyła żadnego z jego badań. I co teraz?

Wbrew logice, politycy PO nie rezygnują z pomysłu zamknięcia IPN-u. Idą w zaparte. I dopiero teraz zaczynają się prawdziwe jaja.

Dlaczego? Chodzi o tą „medialną biegunkę”. Wałęsa wrzuca Zyzakowi od faszysów (przy okazji dowiadujemy się, że takiego „świństwa” nie zrobiliby mu nawet przyjaciele komuniści), Tusk z Palikotem zdają się nie słyszeć słów Kurtyki, i dalej śpiewają na jedną nutę. Ale chyba najbardziej rozbawił mnie program Tomasza Lisa, a konkretniej rozmowa Janusza Palikota z Arturem Zawiszą. Program ten zajmie chyba honorowe miejsce na moim koncie YouTube, bo gdyby nie widzieć twarzy posła i zmodulować jego głos, to dosłownie nikt by nie poznał, iż jest to polityk PO! Mało tego, łudząco przypomina stereotypowego posła PiS-u. Zaczyna mówić o rosyjskich powiązaniach Zawiszy, UKŁADZIE, handlarzach broni związanych z Libertasem, a także zaglądać w portfel prezesa tej partii (tak, to ten sam Palikot, który niedawno oburzał się na zaglądanie w jego portfel).

Do czego to wszystko zmierza? Bo mnie tego typu akcje w mediach zaczynają coraz bardziej przerażać. I mam nadzieję, że jest to wyraźny początek końca tego rządu, i klakierujących mu mediów. Takich absurdów nie przewidzieli nawet panowie z „Za chwilę dalszy ciąg programu”.

Sprzeczności masa

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Przyznam szczerze, że zgłupiałem. A raczej głupieję od jakiegoś czasu. Bo tego, co się dzieje ostatnio w rządzie, logicznie wytłumaczyć się nie da. Oczywiście przyjmując, iż to wszystko nie jest PR-ową papką (co jest chyba naiwnym aksjomatem).

Najpierw była sprawa samobójstwa Roberta Pazika, ostatniego z żyjących zabójców Krzysztofa Olewnika. Mniej więcej do godziny 18:00 z rządu płynął jednoznaczny przekaz – żadnych nieprawidłowości nie ma, Ćwiąkalski ani nikt inny z rządu winny nie jest. Ćwiąkalski odpowiadał nawet złośliwie na apel Zbigniewa Ziobro, aby podał się do dymisji. Jednak już trzy godziny później, sprawa się odwróciła – Ćwiąkalski rozważał taką możliwość. Rano, po pierwszych publicznych sondażach, Ćwiąkalski już nie był ministrem.

Kolejna sprawa – wpadka ministra Klicha na antenie Radia Zet. Minister spytany przez Monikę Olejnik o metody „oddziaływania” na premiera, myśląc, iż nie idzie w eter, powiedział, że położył dymisję na stole Tuska. Gdy dowiedział się, że jest to emitowane, zaczął ewidentnie kręcić, zaś na końcu cynicznie odpowiedział na to pytanie: „nie potwierdzam ani nie zaprzeczam”. Co za pech, popsuł Donaldowi wizerunek tego nieugiętego, który o wszystkim sam decyduje.

Następnie – kryzys. Kryzys, którego jeszcze parę tygodni temu – według rządu – nie było. A nawet nie ma, i nie będzie. Przynajmniej w Polsce. A tu nagle klops – w niektórych resortach nagle i niespodziewanie zaczyna brakować pieniędzy. Trzeba więc odpalić nową kampanię medialną pod nazwą: „Premier bezlitośnie szuka oszczędności”. Teraz nareszcie nie można zarzucić PO, że nie walczy z kryzysem (którego przecież według nich nigdy nie było). Mało kto jednak pamięta, że duma Tuska, który od jesieni zeszłego roku ignorował prośby o rozmowę ze strony opozycji (bo przecież to taki dzielny premier, któremu PiS nie będzie dyktował, co ma robić!), doprowadziła do ogromnego zadłużenia, np. policji. Sam koszt obsługi zadłużenia to – jak podaje poseł opozycji – równowartość trzech radiowozów dziennie.

I na koniec sprawa porwanego polskiego inżyniera. Od początku słyszałem od premiera, że nie można negocjować z terrorystami, i że polskie służby nigdy takich działań w tej sprawie nie podejmą. Inżynier już pozbawiony głowy, a co słychać w mediach? No tak, ubolewanie Tuska. Ale to w końcu ludzka rzecz. Tylko dlaczego dzisiaj dowiaduję się od Chlebowskiego, że „W sprawie porwanego Polaka wykonano gigantyczną pracę”. Jak to w końcu jest? Była „gigantyczna praca” i negocjowano, czy nie?

Wszystko to w ostatnich tygodniach jest dosłowną kpiną. Kpiną z ludzi, którzy głosowali na ten rząd. Mi naprawdę byłoby wstyd. Jednak może tego właśnie oczekiwali wyborcy PO – przewagi PR-u nad faktycznym rządzeniem?

Pozostaje mi tylko zachęcić do dyskusji w komentarzach oraz do zakładania własnych sondażowni – to one właśnie rządzą w dzisiejszej Polsce.

W sprawie Olewnika

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Ciekawe, jak to ludzie, którzy jakiś czas temu wysnuwali teorię o _zabiciu_ Barbary Blidy, są dzisiaj pewni, że Pazik popełnił samobójstwo. Mamy tylko szczyptę PR-u w wykonaniu premiera, który pisze, iż wyciągnie konsekwencje. Proponuję zacząć od samego Pazika!

Nareszcie historia z happy endem

UWAGA! Ten wpis ma już 16 lat. Pewne stwierdzenia i poglądy w nim zawarte mogą być nieaktualne.

Po ostatnich lotach jaśnie nam panujący premier nawrócił się znowu na samoloty rejsowe. Przynajmniej w zamierzeniach, ale o tym za chwilę. Ludzie już zapomnieli, że Tusk na ostatni szczyt leciał już jednak samolotem rządowym, dlatego można było powrócić do koncepcji powyborczej. A konkretniej: Tusk miał polecieć na szczyt UE samolotem rejsowym. Tak – rejsowym, nie czarterem. Prezydent zaś – samolotem rządowym. Od rana w mediach szedł przekaz o tym, jaki ten prezydent rozrzutny, bo leci rządowym (który tak czy siak musi latać, jak nie z przedstawicielami rządu, to na loty treningowe), podliczano, ile to będzie kosztować (a koszty byłyby poniesione nawet, gdyby obaj panowie polecieli rejsowym), itp. Ogólnie sielanka, że aż się słupki poparcia uśmiechały. A tu bęc – samolot rejsowy, którym lecieć miał Tusk, szczęśliwie się zepsuł. I tak oto prezydent i premier polecieli razem, samolotem rządowym. Ta zagrywka PR-owa Tuskowi nie wyszła. Dlaczego więc piszę o happy endzie? Bo nareszcie rządzący polecą nie tylko razem, ale i praktycznie bez dodatkowych kosztów.