Jak uczyłem się Angulara (i jak tego nie robić)

Zeszły rok był dla mnie zdecydowanie rokiem zawodowego startu z nowym. Oprócz podstawowej zmiany, czyli języka backendowego, z dotychczasowego PHP na C#, zacząłem też przygodę z Angularem. Nie miałem z nim wcześniej do czynienia i w Idea Banku pewnie długo jeszcze bym nie miał, bo nasz główny projekt był aplikacją monolityczną, a ze względu na swój rozmiar nie byłoby nawet rozmowy o jego przepisaniu.

Stack w postaci backendu na mikroserwisach + frontend nie był mi obcy, w tematyce REST-owych API czułem się dość dobrze, jednak nigdy nie dotykałem frontu na nowoczesnych frameworkach, jak właśnie Angular czy React. Bardzo długo miałem też do tego typu podejścia negatywny stosunek, uważając to za ślepą uliczkę w rozwoju technologii. Nie wiem, czy argumenty, którymi sobie to tłumaczyłem, były sensowne, czy była to po prostu racjonalizacja sobie braku znajomości tematu w czasach, gdy od dłuższego czasu świat zaczynał w ten sposób pracować.

Uprzedzenie mogło wpływać na moje podejście do Angulara na początku pracy, a już na pewno negatywny wpływ miał mój sposób myślenia i przyzwyczajenia wynikające z pracy w dotychczasowym stacku technologicznym. I to właśnie początki procesu poznawania Angulara chcę opisać w tym wpisie, póki mam je relatywnie na świeżo w głowie. Jest to przy okazji opis tego, jak nie powinno się do tego podchodzić.

Rozpoczynając przygodę z nowymi rozwiązaniami dotychczas najlepiej wychodziło mi klasyczne podejście: na początku poznanie suchej teorii przez lekturę dokumentacji, a dopiero potem z tą wiedzą rozpoczęcie programowania. Nie miałem na to czasu zarówno w przypadku opisywanej poprzednio nauki C#, jak i w przypadku Angulara. Po prostu zostałem przydzielony do nowego projektu i po tasku wdrożeniowym trzeba było przejść do prawdziwych zagadnień.

Początek był toporny. Taska wdrożeniowego zrobiłem w zasadzie kopiując istniejące rozwiązanie w całości i refaktoryzując drobne jej części, bez większego zrozumienia. Nie miałem pojęcia o frameworku, praktycznie żadnego o TypeScripcie, więc nie korzystałem samodzielnie z jego dobrodziejstw w stosunku do JS, nie znałem struktury projektu. Rok wcześniej miałem kilkudniowe szkolenie z Angulara, jednak tutaj czułem się, jakby było to coś zupełnie innego (bo w rzeczywistości było, o czym później). Zbieżne z tym szkoleniem były jedynie podstawowe składowe projektu angularowego.

Brak rozpoznania struktury projektu był moim podstawowym błędem. Oprócz Angulara korzystamy z NgRx do obsługi store’a i RxJS do programowania reaktywnego. Nie wiedziałem tego i traktowałem całość jako części Angulara, więc przeszukiwanie internetu pod kątem rozwiązywania problemów w Angularze – co naturalne – zwracało zupełnie niepasujące wyniki. Flow aplikacji z grubsza wyczułem po kilku wykonanych taskach, ale nadal była to znajomość po łebkach i bez solidnych podstaw, więc o ile coś nie było określone jawnie w kodzie, to było dla mnie magią i działo poza świadomością sposobu, w którym przebiegało. To powodowało, że z powtarzalnymi problemami jako tako sobie radziłem, jednak każde odstępstwo od tej „magii” było dla mnie dużym problemem. Więc na początek – rozpoznaj strukturę projektu, jeżeli chcesz to zrobić dobrze i nie popełnić moich błędów.

Zanim w pełni świadomie dowiedziałem się o NgRx i RxJS, frustrował mnie flow aplikacji, którego nie rozumiałem. Całe zawodowe życie byłem przyzwyczajony do podejścia (w uproszczeniu): „pobierz wiersz z modelu (opartego na bazie danych), ewentualnie przetwórz, przekaż do widoku, renderuj”. I z takim podejściem starałem się pracować w Angularze. Tyle, że nie zawsze się dało – tam, gdzie było to możliwe, próbowałem pobierać dane w resolverach, by móc się w komponencie dobrać do statycznego snapshota z interesującymi danymi, a strumieni nie rozumiałem, bo – znowu – nie znałem podstaw.

W międzyczasie, gdy już dowiedziałem się, że mamy w projekcie zaprzęgnięty NgRx i RxJS, dotarcie do odpowiednich materiałów było znacznie prostsze. Wtedy też zacząłem oglądać na YouTube tutoriale z nimi związane. Było to dość późno, po ładnych kilku miesiącach (może niecałej połowie roku?) pracy przy aplikacjach napisanych w Angularze. Ale właśnie wtedy coś mi w głowie zaskoczyło. Gdy rozeznałem się już w RxJS, siłą rzeczy musiałem poznać lepiej observbables i regularne operacje na nich. Zmieniłem sposób myślenia z zafiksowania na „pobieranie” wierszy, zamieniając to na operacje na observables, kolejne komunikaty z nich, ich przetwarzanie, subskrypcje, itd. A przynajmniej przestałem się ich bać. W podobnym czasie zaczęło mi się w głowie klarować podejście do store’a – poza znanymi z zastanego kodu akcjami i efektami też pierwsze operacje na state. A więc kolejna rada, jak oszczędzić sobie czasu – zmień sposób myślenia, poznaj strumienie i podstawy operacji na nich. Nie da się efektywnie (o ile w ogóle) pracować na Angularze z takim podejściem, jak moje inicjalne. Jest to zresztą jedna z największych zalet pracy z Angularem – gdy już to poznasz, większość dynamicznej aktualizacji treści masz z głowy, zrobi się „sama”.

Od ww. momentu pracowało mi się już sprawniej mimo, że nadal świadomie wielu rzeczy nie znałem (i nie znam do tej pory). Pracując jednak na już istniejącym projekcie można sobie na taki luksus pozwolić i część zagadnień na samym początku zignorować, aby wrócić do nich, gdy przyjdzie taka potrzeba lub w ramach własnego harmonogramu nauki. I w taki sposób doszedłem po pewnym czasie do bardziej świadomej pracy ze state’em: do selektorów, reducerów, itd. Z czasem poznawałem sposób realizacji w Angularze formularzy, kolejne komponenty material UI, komunikację między komponentami, itd. Stąd też kolejna rada – ułóż swoje priorytety w nauce. Nie wszystko trzeba (a nawet się da) opanować od razu.

Dalsze kroki to już stopniowe poznawanie kolejnych rzeczy, których nie ruszałem wcześniej lub nie miałem świadomości ich istnienia. Ważne jest też zdobywanie doświadczenia przy rozwiązywaniu problemów. Pamiętam swoje zrezygnowanie, gdy pominięcie jednego importu w module skutkowało całą litanią błędów z kaskady powiązanych komponentów. W takich sytuacjach bardzo przydatny jest mentor, który służy swoim doświadczeniem i może nakierować na źródło różnych problemów. W tej kwestii jestem na bardzo dobrej pozycji, bo mamy w zespole kolegę, którego pomoc w zakresie Angulara jest nieoceniona, co na pewno ma kluczowe znaczenie w nauce. Jeżeli pracujesz samodzielnie, warto poszukać mentoringu na zewnątrz. W przypadku konkretnych problemów polecam jak zawsze Stack Overflow – dobre odpowiedzi tam prezentują nie tylko suchy, techniczny kod, ale też nakreślają tło odpowiedzi, co jest też konfrontowane przez innych użytkowników w komentarzach.

A więc .NET

Dawno mnie tu nie było, ale był też istotny tego powód. Niby człowiek wiedział, ale się łudził i fakt przejęcia Idea Banku przez Pekao spadł na mnie dość nieoczekiwanie, zwłaszcza, że miało to miejsce w południe w sylwestra 2020. Do tamtej pory pracowałem rozwijając aplikacje backoffice’owe w PHP, w Pekao ten język praktycznie nie istnieje poza jakimiś marginalnymi zastosowaniami (zresztą nie wiem, czy ma on rację bytu gdziekolwiek indziej w bankowości poza grupą Leszka Czarneckiego), więc pierwsze tygodnie oznaczały dla mnie miotanie się pomiędzy decyzją o pozostaniu w Pekao i zmianą języka, a zmianą pracy na inną i pozostaniu przy PHP. „Miotanie się” to bardzo adekwatne w tym wypadku określenie – nastrój w tej kwestii zmieniał mi się czasem co tydzień w skrajnych kierunkach. W Pekao dominuje szeroko pojęty .NET, więc dla mnie oznaczałoby to nie tylko zmianę języka, ale zaczynanie praktycznie od zera w większości powiązanych technologii. Tak na szybko listując: język ze słabo typowanego, skryptowego na silnie typowany, kompilowany, DBMS z PostgreSQL na SQL Server, serwery HTTP z Apache/nginx na IIS, środowisko uruchomieniowe z linuksowego na windowsowe, IDE z Eclipse na Visual Studio, do tego dużo drobniejszych rzeczy, jak razor pages, inny ORM, powszechnie używane zasoby sieciowe zamiast NFS/SFTP, itd. Dużo tego. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie też przepięcie na nowe technologie – część kolegów zaczęła swoją technologiczną konwersję praktycznie z dnia na dzień. W moim przypadku ostatecznie było inaczej – system, który tworzyliśmy w IB, podlegał migracji do systemów Pekao, więc było to priorytetem i potrwało do listopada 2021, a ja w tym czasie mogłem się spokojnie oswoić z nowym stackiem technologicznym i zacząć przyswajać wiedzę z tego zakresu, jeszcze wtedy na wolnych obrotach.

Pracę w projektach .NET-owych zacząłem na poważnie w grudniu 2021, więc ostatnio minęły pełne 4 miesiące pracy przy nich, taki większy okres próbny. Postanowiłem więc, że póki mam to jeszcze na świeżo, to opiszę moje wrażenie z takiej przesiadki.

Pierwszy miesiąc to głównie przyzwyczajanie się do silnie typowanego języka. Po ponad 10 lat pracy w PHP trzeba było zmienić przyzwyczajenia nawet w tak podstawowych kwestiach, jak dobór typów danych (i wyleczenie się ze wszechobecnych w PHP, mieszanych tablic asocjacyjnych). Nie było to jednak jedyne przyzwyczajenie do zmiany: samo środowisko uruchomieniowe rządzi się innymi prawami i niektóre rzeczy są rozwiązane w sposób, który nigdy we wcześniejszym stacku nie przyszedłby mi do głowy (koordynator transakcji rozproszonych jako osobna usługa jest moim faworytem do tego rankingu).

Z silnym typowaniem z perspektywy czasu jest jednak jak z przejściem ze skrzyni manualnej na automatyczną – na początku wkurza zahaczanie nogą o szeroki hamulec i odruchowe wpadanie lewej nogi w dziurę, gdzie powinno być sprzęgło, jednak po czasie docenia się to, że pewne rzeczy wyłapywane są już na etapie kompilacji. Początkowo było to dla mnie nieco uporczywe i zdawało mi się zbędnym narzutem, jednak nie zauważałem pewnego istotnego faktu: wcześniejsze projekty znałem dość dobrze i w przypadku zmian na poziomie modelu wiedziałem, gdzie szukać obszarów do refaktoryzacji. Gdy jednak nie ma się jeszcze takiej wiedzy, to w przypadku PHP często błędy wychodziły dopiero podczas uruchomienia pominiętego kodu. Tutaj projekty są dla mnie nowe, więc takiej wiedzy nie mam, a przeszukiwanie kodu źródłowego nie zawsze jest na tyle efektywne, aby zidentyfikować wszystkie konieczne miejsca.

Silne typowanie ma jeszcze jeden plus – dzięki niemu autouzupełnianie w IDE i ogólnie asystent kodu stoją na zupełnie innym poziomie, niż w PHP. Tutaj na każdym etapie zmienne mają znany edytorowi typ, więc praktycznie wszędzie mamy dostęp do podpowiedzi, co w przypadku PHP – nie było tak oczywiste.

Pisanie aplikacji webowej w C# z użyciem ASP.NET MVC to też pole do zmiany przyzwyczajeń. Dużo się tu dzieje w middleware’ach. W PHP korzystałem z Zenda i operowanie na surowej tablicy wartości z POST, lekko tylko przerobionej (np. przefiltrowanej) przez framework było dla mnie naturalnym podejściem. Tutaj królują modele, które są automatycznie mapowane z danych POST/GET. Za tym idzie mnóstwo innych rzeczy, jak np. sprzęgnięta walidacja, itd. Po krótkim przyzwyczajeniu jest to dużo wygodniejsze, niż praca na surowych danych z POST.

Konstrukcja języka C# mi się podoba. Są rzeczy, których brakowało mi w PHP (część z nich jednak w międzyczasie została wprowadzona w wersji 8 – gdzie one były przez tyle lat mojej pracy? :P), na przykład named parameters. Dłużej musiałem przysiąść nad powszechnie używanymi wyrażeniami lambda, których czasem w PHP się używało, ale w zupełnie inny sposób. Podobnie z typami generycznymi, z których prototypem (szablonami) miałem do czynienia dawno temu, gdy pisałem w C++. Do tego mnóstwo różnych, drobnych rzeczy, których nie znałem, a których używa się na co dzień (jak chociażby postępowanie z Nullable, bardziej zaawansowane używanie list, itd.).

A propos list, nie można zapomnieć o LINQ. Bardzo spodobało mi się to rozwiązanie, po opisanym wcześniej ogarnięciu wyrażeń lambda można wiele zrobić z kolekcjami w łatwy i krótki sposób. Dodatkowo, w zastosowaniach bazodanowych, w połączeniu z IQueryable czułem jak się w domu ze względu na przyzwyczajenie do zendowych selectów.

Polubiłem też wykorzystywany tu ORM i sposób tworzenia modelu. I choć widzę, że mam w tym temacie jeszcze mnóstwo do nauczenia, to jest przede wszystkim dużo szybciej niż w PHP, zarówno z mapowaniem struktury bazy danych na model, jak i chociażby z migracjami bazodanowymi. Pamiętam, że podobnie miałem, gdy w 2012 przesiadłem się z CodeIgnitera na Zenda i jego active record i Zend_Db_Select. Zresztą ostatnie miesiące bardzo przypominają mi 2012 – przyswajam dużo nowej wiedzy w krótkim czasie, wtedy zdaje się, że porównywałem pierwsze pół roku pierwszej pracy na etacie do całego drugiego stopnia studiów pod kątem przyswojonej wiedzy.

Nie mogę w tym zestawieniu pominąć debugowania aplikacji w Visual Studio. Coś, co działa z automatu i czego używa się codziennie to dla mnie zdecydowanie nowość. Wcześniej, w PHP, używałem xdebug do debugowania kodu krok po kroku lub do profilowania tylko w wyjątkowych sytuacjach, gdy logika była na tyle zaawansowana, że ciężko było ją debugować przez wypluwanie wartości lub wtedy, gdy trzeba było przyjrzeć się z wysokiego poziomu wykonywaniu kodu i systemowego i systemowo go zoptymalizować. Zresztą sama konfiguracja xdebug w PHP była dość problematyczna, szczególnie na obwarowanych zabezpieczeniami komputerach bankowych i takowej infrastrukturze sieciowej. Nie mówiąc już o szybkości działania tak debugowanej aplikacji.

Co do samego Visual Studio, to spodobał mi się gitowy merge tool, który jest znacznie wygodniejszy, niż wcześniej preferowane przeze mnie ręczne rozwiązywanie konfliktów – tutaj mam kod z dwóch stron konfliktu na podzielonym ekranie, mogę pojedyncze linie włączać do rozwiązania konfliktu checkboksami, a dodatkowo edytować go w połączonej wersji. Coś wspaniałego. Rozczarował mnie natomiast brak narzędzia do częściowego stage’owania zmian w gicie. Zostało podobno wprowadzone w VS 2022, więc chętnie wypróbuję, jednak póki co korzystam z VS 2019, więc pozostaje mi nadal dobrze znana obsługa gita z konsoli.

Podsumowując, z przesiadką na nowy stack technologiczny jest lepiej, niż przewidywałem. Nadal jestem na samym początku drogi, więc najbliższe miesiące to na pewno czas dalszej nauki w tym kierunku, jednak sam jestem zdziwiony, że wcześniejsze przyzwyczajenia i uprzedzenia w sumie dość szybko odpuściły. Zawsze byłem też z tych, którzy mocno się do takich rzeczy przyzwyczajają i ciężko było mi zwizualizować sobie trwałą, nieincydentalną przesiadkę np. na zupełnie inny język programowania. Nie doceniałem w tej kwestii jednak doświadczenia, które na pewno ma tu spore znaczenie – znając dobrze zasadę działania aplikacji internetowych, język to tylko narzędzie, sam sposób myślenia, programowanie obiektowe i sposób rozwiązywania problemów są w zasadzie takie same i cieszę się, że przekonałem się o tym na własnej skórze.